poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Pożegnanie



  • Nahia leżała ze słuchawkami na uszach, zatracając się do reszty w piosence „In My Time of Dying” jakże znanego zespołu Led Zeppelin. Zdecydowanie uważała ich za bogów Hard Rocka, mimo że były inne zespoły, które ceniła bardziej, ponad wszystko. Gdy ktoś zadał jej pytanie o najlepszy zespół Rockowy, zawsze z ciężkim sercem, ale odpowiadała Led Zeppelin. Nie potrafiła wyjaśnić swojej lekkiej niechęci pomieszanej z miłością do ich kawałków.
    Kochała genialnego Page'a, niesamowitego Plant'a i tak dalej, ale coś jej nie pasowało, jeżeli chodziło o ich przeszłość. Zwłaszcza Jimmiego. Ciągle tkwi w jej pamięci moment, gdy przeczytała gdzieś o Lori Madoxx. Nie pasował jej fakt, że rockmani lubią bawić się uczuciami kobiet. Co prawda zdawała sobie sprawę, że owe dziewczęta powinny mieć odrobinę oleju w głowie, zwłaszcza znając jako tako zwyczaje typowych facetów, ale mimo wszystko przeszkadzało jej to. Właściwie to nie potrafiła zrozumieć obu stron.

    Oh... na miłość Boską! Czy miłość musi być traktowana tak przedmiotowo?! Jakże irytujący jest fakt, że obecnie „dowodem” miłości do drugiej osoby jest wskoczenie mu/jej do łóżka. Co jest nie tak z tymi ludźmi? Człowieka kocha się za to jakim jest dla innych, nie za to jakie ma umiejętności w łóżku. Nie wyrażam swojego zdania na tle wiary, ponieważ wydaje mi się, że wszystkie wierzenia w stylu: „żadnego seksu przed ślubem”, są wymysłami kościoła i ich twórców. Chrześcijaninem mogę być, ale na pewno nie uważam siebie za katolika, ale o tym innym razem.
    Obecnie zbyt dużą presję na młodych ludzi wywierają rówieśnicy, którzy oglądają zbyt dużo chorych seriali, które znowu ukazują relacje międzyludzkie w skrajności – od miłości do nienawiści, po zdradę, kłamstwa i w ostateczności wybaczanie. Wiem, że nie tylko to jest tego skutkiem, bo sytuacja w domu, przykład brany z rodziców, to co widzimy od najmłodszych lat „na żywo”, także powoduje zły punkt postrzegania niektórych spraw. Młodzi ludzie mają też w zwyczaju tworzyć według tego co widzą swoje własne wartości, które niekoniecznie zawsze są dobre. Rozumiem, że każdy chciałby wszystkiego w życiu spróbować, ale powinien też znać swój stan psychiczny. Potem ryzykować ewentualnymi, chwilowymi przyjemnościami.

    Matka Nahii oparła się o próg otwartych drzwi do pokoju jej córki. Widać po niej było smutek. Nie potrafiła płakać. Wiedziała, że ten dzień w końcu nadejdzie... Nahia tyle o tym mówiła, wspominała, że nie mogła i dalej nie może nic zdziałać. Dziewczyna tylko taką widziała dla siebie przyszłość. Nie wyobrażała sobie, żeby była w stanie zostać tam gdzie spędziła większość swojego życia. W końcu skończyła szkołę, w końcu nie miała obowiązku wstawać co dzień o tej samej porze i wychodzić do szkoły. Ostatnie trzy lata były dla niej latami niemiłosiernej udręki. Spędzanie czasu z ludźmi, z którymi nie miało się nic wspólnego było po prostu przytłaczające. Aż za bardzo.
    Miała jedną, jedyną przyjaciółkę, którą pokochała po jakimś czasie jak siostrę. Co więcej czuła się jak jej siostra. Była o rok młodsza od Nahii, na imię jej było Layla. Obie pasjonowały się Rockiem, a co więcej gitarą, obie widziały w tym przyszłość, mimo że zdarzały się dni zwątpienia. W takich chwilach pomagały sobie wzajemnie marząc i opowiadając jak to będzie wspaniale, kiedy w końcu pojadą do Los Angeles i znajdą jeszcze trzy osoby myślące tak jak one – chcące tworzyć Rocka, takim jakim był kiedyś. Poszukają odpowiedniej tymczasowej pracy, która zapewni im chociaż minimum. Obie wiedziały, że mogą liczyć na swoich rodziców, ale nie chciały aby to oni wiecznie im pomagali. Chciały stać się niezależne chociaż na tyle, na ile dadzą radę. Ale wiedziały, że jeżeli byłby problem ze zdobyciem pracy, na pewno zwróciłyby się do rodzicieli z prośbą o pomoc.
      – A więc to już ostateczna decyzja? – zagaiła Dorothy po dłuższej chwili przyglądania się walizkom, które były już zapakowane i gotowe do zabrania.
      – No, jak widać... – Nahia uśmiechnęła się do swojej mamy, wstała i przytuliła ją.
      – Będzie mi za tobą strasznie tęskno...
      – Wiem, mamo. Mi za tobą także, uwierz.
    Obie stały w takim bezruchu przytulając się do siebie jeszcze parę minut, tę chwilę spokoju przerwał tata Nahii, John.
    – Gotowa? – uśmiechnął się na widok dwóch z trzech jego najważniejszych kobiet w życiu.

      – Tak, tato. Gotowa. – Nash odwzajemniła uśmiech, chwyciła za pokrowiec z gitarą i jedną walizkę, a John wziął resztę. Zapakowali wszystko do samochodu, który Nahia dostała po zdaniu prawa jazdy jakiś czas temu. Właściwie to odziedziczyła go po starszym bracie, który kupił sobie już własny. Gdy wszystko było już spakowane, i właściwie gotowe do wyjazdu nadszedł moment, którego chyba każdy nie znosi.
      – Kocham was. Pamiętajcie o tym. Będę do was dzwonić, pisać, na pewno co jakiś czas będę przyjeżdżać, także nie musicie się martwić.
      – No tylko masz mi tam uważać! Ja już wiem jacy są ci cali rockmani. W końcu ci tak psychikę zniszczą, że...
      – Wiem. Tato, wiem. Powtarzałeś mi to tyle razy, że naprawdę setny nie musisz, zrozumiałam. Nie zgadzam się z tobą, ale zrozumiałam. Nie wiem co ty masz do takich ludzi. Nigdy żadnego nie poznałeś i to chyba dla tego. Zresztą, nieważne. Zbieram się, w nocy powinnam dojechać, także jutro dam wam znać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
      – Oczywiście. Pa, kochanie. – mama Nash ucałowała córkę ostatni raz po czym przyglądała się razem z mężem jak znika im z pola widzenia.