poniedziałek, 19 listopada 2012

Imprezę czas zacząć...

Nahia obudziła się jak zwykle ze słuchawkami oplecionymi wokół szyi, tyle że tym razem już nie w swoim niesamowicie miękkim łóżku, lecz na podłodze, której tym mianem określić się raczej nie dało. Była już pewna co kupi za swoją pierwszą wypłatę. Oczywiście najpierw musiała znaleźć jakąkolwiek pracę, o ile...
Jeszcze raz rozejrzała się po swoim malutkim mieszkanku, co prawda wczoraj już zrobiła mały obchód, lecz była zbyt zmęczona, by zwrócić uwagę na wszystko po kolei. Oprócz faktu, że to miejsce musiało przejść gruntowny remont, wszystko inne jej tam pasowalo i  było właśnie tak jak sobie wymarzyła... no, może z paroma małymi odstępstwami, które nie miały jakiegoś większego znaczenia. Zaraz gdy skończyła nacieszać oczy i ego swoimi małymi czterema ścianami, wciągnęła na siebie kuse, czarne  spodenki, ukochaną, bardzo znoszoną kszulkę z logiem Jack Daniel's i zmierzwiła swoje długie blond włosy palcami. Miała już konkretny, skrzętnie ulożony plan gdzie iść i co kupić. Już od dawna wolnymi chwilami śledziła z uwagą mapy najpopularniejszej części Los Angeles, więc wiedziała, że nie powinna mieć problemu, by znaleźć odpowiednie sklepy, których zapewne była tam niezliczona ilość. Skierowała się ku drzwiom, wyszła na klaustrofobiczną wręcz klatkę i zaczęła zmagać się z zamkiem.
- Zapamiętać, odwiedzić sklep dla cholernych majsterkowiczów! - wycedziła przez zęby sama do siebie z nieukrywaną złością. Po jakiejś chwili jakimś cudem udało jej się zamknąć stare, mocno zdezelowane drzwi mieszkania.
- Tak! - szepnęła radośnie w myślach dziękując Bogu.
Pospiesznie zbiegła ze schodów celowo omijając windy. Nie żeby się ich bała, po prostu wolała nie kusić losu, ten całkiem dobrze bawi się jej kosztem. Gdy opuściła już apartamentowiec, z uśmiechem się rozejrzała po okolicy. Wyglądała na całkiem spokojną... w sumie czego innego ma się spodziewać o 8 rano? Naprzeciw bloku był maleńki, uroczy park, w którego sercu umieszczono stosunkowo dużą fontannę, dookoła niej postawiono parę ławeczek, całkiem zadbanych ku zdziwieniu Nash. W mieście gdzie mieszkała dotchczas nic takiego nie miało prawa bytu, zaraz albo ktoś by je wyniósł albo zniszczył do końca. Podobała jej się także ta zieleń. Wiele drzew, trawników, krzewów. Było po prostu idealnie. Zważywszy, że koszty za wynajem nie są zbyt duże, nie biorąc pod uwagę kaucji,  nie mogła na nic narzekać.
Wsiadła do swojego samochodu i odpaliła silnik. Spojrzała na kontrolkę paliwa i z niezadowoleniem stwierdziła, ze najpierw musi zatankować.
Jej plan na ten dzień nie był zbyt ambitny. Niezbędne zakupy, poszukiwanie pracy, odpczynek w pustym domu i wieczorne zwiedzanie Sunset Strip. Kolejne marzenie, które właśnie tego dnia miało się spełnić.

Spełnianie marzeń jest takim słodkim uczuciem. Nie wiem dlaczego ludzie poświęcają chęć uszczęśliwiania samego siebie na rzecz całkiem niepotrzebnych spraw. Może to kolejna indywidualna cecha związana z patrzeniem na świat oczami realisty... nie wiem.
Tak właściwie ja nie byłabym w stanie przeżyć, gdybym nie mogła robić tego czego zapragnę, oczywiście w miarę rozsądku. Wielu ludziom wydaje się, że większość marzeń jest nie do spełnienia, ja uważam wręcz przeciwnie. Tyle rzeczy można zrobić bez jakiegoś większego wysiłku. Oczywiście jeśli marzy się o czymś ambitniejszym, to praca jest wręcz wskazana, ale bez pragnień, w życiu nie byłoby nic ciekawego. Oddanie się przyjemności z przeświadczeniem o pracy, którą trzeba było wykonać jest chyba bezcelowe... Zawsze coś trzeba poświęcić, żeby osiągnąć swój wlasny spokój wewnętrzny.

Z samochodem pełnym zakupów już kierowała się w stronę obecnego miejsca zamieszkania, lecz przypomniała sobie o zamku, który wymaga szybkiej naprawy, albo w ogóle wymiany. Zawróciła więc w poszukiwaniu sklepu dla budowlańców i rozmyślała nad wygodą posiadania auta, nie był to może jej wymarzony wóz, aczkolwiek był zadbany, a co najważniejsze sprawnie działający.
Zaparkowała jak najbliżej budynku. Myśl o odmalowaniu ścian okazała się całkiem przyjemna... będzie miała co robić w oczekiwaniu na odzew od potencjalnych pracodawców.
Mknęła pomiędzy półkami myśląc o nowych kolorach ścian, czystym i w miarę umeblowanym już mieszkaniu, które miało być jej prywatnym azylem, nie zwracając zbytnio uwagi na nic za nią, czy... przed nią. Jej wysoko uniesiona głowa nie pozwoliła jej zauważyć mężczyzny kucajacego tuż przed nią. Dosłownie się o niego potknęła posyłając go na kolana, a samej opierając się o jego plecy. Uprzednio upuściwszy oczywiście wszystko co niosła, na szczęście nie było tego za wiele.
- Co do k...!? - ciemnowłosy mężczyzna podniósł zdecydowany głos w rozdrażnieniu.
Nahia błyskawicznie cofnęła ręce mocno zażenowana.
Podeszła do niego z przodu pomagając mu wstać. Przepraszając histerycznie schyliła się by podnieść pozostawione przez niego rzeczy z podłogi sklepowej.
- Przepraszam, cholernie bardzo przepraszam! Nic panu nie jest!? Naprawdę przpraszam! Nie chciałam... - potokiem słów miała zamiar załagodzić sytuację. - Jestem taka nieuważna - dodała półgłosem. - Nie mam pojęcia o czym ja myślałam! Proszę mi wy...
Ciemnowłosy najwyraźniej dobrze się bawił słuchając tych jej zdaniem nędznych tłumaczeń, jego połśmiech wyraźnie ją frustrował.
- Dobrze, już dobrze! Nic już nie mów, nic się przecież nie stało. - uśmiechał się mężczyzna.
- Jak Pan może tak w ogóle mówić!?
- Po pierwsze, poważnie wyglądam aż tak staro, żeby mówiono do mnie na 'pan'? Po drugie naprawdę nic się nie stało. Błagam, przestań panikować i histeryzować.
- Ja nie... oh... - westchnęła przerywając, wdawanie się w dyskusję z kimś, komu się wyrządziło krzywdę wydawało się nie na miejscu. - Ale jest pan stuprocentowo pewny? - widząc jego pobłażliwą minę szybko się poprawiła. - Znaczy... czy jesteś pewny?
- Tak, tak, tak!
- Dobrze więc - już miała odchodzić, lecz spojrzała na swoje dłonie, które kurczowo ściskały taśmy malarskie. Oddała mężczyźnie rzeczy i zaczęła zbierać swoje.
- Śrubokręt? - Spytał spod przymrużonych oczu. Najwyrazniej jemu jednak nie było spieszno.
- Eee... tak. Jakoś trzeba sobie radzić. - Nash odpowiedziała nie zastanawiając się nad dwuznacznością wypowiedzianych słów. Facet przyglądał jej się z rozbawieniem. Gdy zobaczyła jego minę nagle jej policzki zalały się purpurą, nieświadomie zaczęła przygryzać dolną wargę. Kolejny nawyk w zbyt żenujacych momentach, którego nie była w stanie się oduczyć.
- Myślę... myślę, że powinnam już iść. Jeszcze raz przepraszam i do zobaczenia - w myślach szybko  dodała 'oby nie, oby, kurczę nie'.
Zaczęła szybko przebierać niezbyt długimi nogami, jej chód raczej przypominał wolniutki bieg niż chód. Musiała jeszcze wybrać odpowiednie farby i przybory.
Mając już wszystko co było jej potrzebne oraz zapominając już o całym zdarzeniu skierowała się ku wyjściu. Ale przed sklepem czekała ją jakże miła niespodzianka, której nigdy by się nie spodziewała. Mianowicie stał tam opierając się o ścianę ciemnowłosy chłopak. Tak, teraz zauważyła jego młodą, przystojną twarz. Na której ciągle był ten wyraz rozbawienia, który tak bardzo wyprowadzał ją z równowagi. Na dodatek kojrzyła ją z kimś, oczywiście szybko odrzuciła tę myśl uznając ją za niedorzeczną. Nie wysiliła się nawet na grymas przypominajcy uśmiech, tylko znów szybkim krokiem ruszyła tym razem w stronę samochodu. Reklamówki ułożyła na tylnej kanapie, usiadła na swoim miejscu i rąbnęła głową w kierownicę uruchamiając tym samym klakson, zbytnio się tym nie przejęła. Leżała tak przez krótką chwilę, lecz po chwili usłyszała coś jak pukanie w szybę. Podniosła głowę i odwróciła ją w prawo. Ten widok znowu jak kolejna niespodzianka ją zaszokował. Otworzyła drzwi i spojrzała na swoją niedawną ofiarę, którą niechcący potrąciła.
- Wiedziałam, że coś się stało!
- Dlaczego tak myślisz?
- Inaczej byś mnie tak nie dręczył... Czego potrzebujesz? Odszkodowania? Mam cię zawieźć na pogotowie?
- Jezu Chryste, nie! Niczego od ciebie nie chcę. Oprócz imienia, adresu i chęci spędzenia z tobą tego wieczoru, niczego innego od ciebie nie chcę. - uśmiechnął się tak uroczo, że nawet jej zrobiło się miło.
- Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś jakimś dewiantem, zapraszasz dziewczyny na 'wieczòr', potem gwałcisz i zabijasz? Hm?
- Nie wiem, czy w miejscu gdzie mieszkałaś do tej pory tak się działo, ale ja na pewno nie jestem typem takiego 'dewianta' jak to ładnie ujęłaś.
Musiała się chwilę zastanowić.
- A więc... jak masz na imię ciemnowłosy, przystojny człowieku, który nie jest takim dewiantem jakiego opisałam?
- Jimmy.
- Jimmy, okej. Czy nie potrzebujesz podwózki?
- Właściwie too... z miłą chęcią się przejadę - wypowiadając te słowa kierował się w stronę miejsca dla pasażera. Gdy ulokował się już wygodnie kontynuował rozmowę. - A więc... jak ty się nazywasz, śliczna, nieuważna dziewczyno? -  na dźwięk tych słów zamarła i znowu zaczęła przygryzać dolną wargę. Jimmy przyglądał się jej w spokoju jakby przetwarzajac każdy milimetr jej twarzy. - Hm?
- Nahia, Nash... jak wolisz.
- Równie śliczne imię.
Jej twarz nagle nabrała koloru żywej czerwieni.
- Nie umiesz przyjmować komplementów... - Jim udał nadąsanie. Dziewczyna zaśmiała się uroczo. - Tak lepiej. Masz śliczny uśmiech. Nie ukrywaj go!
- Dobra, koniec, bo zaraz oboje dostaniemy cukrzycy. Więc... dokąd chcesz jechać?
- Najlepiej tam gdzie ty, a potem wyciągnę cię na Sunset.
- I tak tam miałam iść.
- Sama?
- A dlaczego nie?
- Ja bym się bał. Tam jest sporo tych, jak to ujęłaś, dewiantów.
- To dlaczego chcesz mnie tam zaciągnąć?
- Booo... booo... Bo tak.
- Mhmm. Wszystko jasne - uśmiechnęłam się do niego. - Właściwie to nikogo tu nie znam. Więc, dlaczego nie.
- Uroczo.
- Tylko co będziesz robił przedtem u mnie?
- Nie wiem... posiedzę, popatrzę na zachód, napiję się z tobą wina.
- Okej, u mnie do siedzenia jest tylko podłoga. Ewentualnie poduszki. Taras jest tak brudny, że nie ryzykowałabym na Twoim miejscu otwierania nawet tych drzwi. Bóg jeden wie co tam można znaleźć.
- Ale wina się napijesz, prawda?
- Hm... Nie. Nie przepadam za alkoholami. Jeśli nie jest to oczywiście piwo.
- Miało być romantycznie. Ale piwo też jest okej.
Nahia zaśmiała się widząc reakcję Jimmiego.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Pożegnanie



  • Nahia leżała ze słuchawkami na uszach, zatracając się do reszty w piosence „In My Time of Dying” jakże znanego zespołu Led Zeppelin. Zdecydowanie uważała ich za bogów Hard Rocka, mimo że były inne zespoły, które ceniła bardziej, ponad wszystko. Gdy ktoś zadał jej pytanie o najlepszy zespół Rockowy, zawsze z ciężkim sercem, ale odpowiadała Led Zeppelin. Nie potrafiła wyjaśnić swojej lekkiej niechęci pomieszanej z miłością do ich kawałków.
    Kochała genialnego Page'a, niesamowitego Plant'a i tak dalej, ale coś jej nie pasowało, jeżeli chodziło o ich przeszłość. Zwłaszcza Jimmiego. Ciągle tkwi w jej pamięci moment, gdy przeczytała gdzieś o Lori Madoxx. Nie pasował jej fakt, że rockmani lubią bawić się uczuciami kobiet. Co prawda zdawała sobie sprawę, że owe dziewczęta powinny mieć odrobinę oleju w głowie, zwłaszcza znając jako tako zwyczaje typowych facetów, ale mimo wszystko przeszkadzało jej to. Właściwie to nie potrafiła zrozumieć obu stron.

    Oh... na miłość Boską! Czy miłość musi być traktowana tak przedmiotowo?! Jakże irytujący jest fakt, że obecnie „dowodem” miłości do drugiej osoby jest wskoczenie mu/jej do łóżka. Co jest nie tak z tymi ludźmi? Człowieka kocha się za to jakim jest dla innych, nie za to jakie ma umiejętności w łóżku. Nie wyrażam swojego zdania na tle wiary, ponieważ wydaje mi się, że wszystkie wierzenia w stylu: „żadnego seksu przed ślubem”, są wymysłami kościoła i ich twórców. Chrześcijaninem mogę być, ale na pewno nie uważam siebie za katolika, ale o tym innym razem.
    Obecnie zbyt dużą presję na młodych ludzi wywierają rówieśnicy, którzy oglądają zbyt dużo chorych seriali, które znowu ukazują relacje międzyludzkie w skrajności – od miłości do nienawiści, po zdradę, kłamstwa i w ostateczności wybaczanie. Wiem, że nie tylko to jest tego skutkiem, bo sytuacja w domu, przykład brany z rodziców, to co widzimy od najmłodszych lat „na żywo”, także powoduje zły punkt postrzegania niektórych spraw. Młodzi ludzie mają też w zwyczaju tworzyć według tego co widzą swoje własne wartości, które niekoniecznie zawsze są dobre. Rozumiem, że każdy chciałby wszystkiego w życiu spróbować, ale powinien też znać swój stan psychiczny. Potem ryzykować ewentualnymi, chwilowymi przyjemnościami.

    Matka Nahii oparła się o próg otwartych drzwi do pokoju jej córki. Widać po niej było smutek. Nie potrafiła płakać. Wiedziała, że ten dzień w końcu nadejdzie... Nahia tyle o tym mówiła, wspominała, że nie mogła i dalej nie może nic zdziałać. Dziewczyna tylko taką widziała dla siebie przyszłość. Nie wyobrażała sobie, żeby była w stanie zostać tam gdzie spędziła większość swojego życia. W końcu skończyła szkołę, w końcu nie miała obowiązku wstawać co dzień o tej samej porze i wychodzić do szkoły. Ostatnie trzy lata były dla niej latami niemiłosiernej udręki. Spędzanie czasu z ludźmi, z którymi nie miało się nic wspólnego było po prostu przytłaczające. Aż za bardzo.
    Miała jedną, jedyną przyjaciółkę, którą pokochała po jakimś czasie jak siostrę. Co więcej czuła się jak jej siostra. Była o rok młodsza od Nahii, na imię jej było Layla. Obie pasjonowały się Rockiem, a co więcej gitarą, obie widziały w tym przyszłość, mimo że zdarzały się dni zwątpienia. W takich chwilach pomagały sobie wzajemnie marząc i opowiadając jak to będzie wspaniale, kiedy w końcu pojadą do Los Angeles i znajdą jeszcze trzy osoby myślące tak jak one – chcące tworzyć Rocka, takim jakim był kiedyś. Poszukają odpowiedniej tymczasowej pracy, która zapewni im chociaż minimum. Obie wiedziały, że mogą liczyć na swoich rodziców, ale nie chciały aby to oni wiecznie im pomagali. Chciały stać się niezależne chociaż na tyle, na ile dadzą radę. Ale wiedziały, że jeżeli byłby problem ze zdobyciem pracy, na pewno zwróciłyby się do rodzicieli z prośbą o pomoc.
      – A więc to już ostateczna decyzja? – zagaiła Dorothy po dłuższej chwili przyglądania się walizkom, które były już zapakowane i gotowe do zabrania.
      – No, jak widać... – Nahia uśmiechnęła się do swojej mamy, wstała i przytuliła ją.
      – Będzie mi za tobą strasznie tęskno...
      – Wiem, mamo. Mi za tobą także, uwierz.
    Obie stały w takim bezruchu przytulając się do siebie jeszcze parę minut, tę chwilę spokoju przerwał tata Nahii, John.
    – Gotowa? – uśmiechnął się na widok dwóch z trzech jego najważniejszych kobiet w życiu.

      – Tak, tato. Gotowa. – Nash odwzajemniła uśmiech, chwyciła za pokrowiec z gitarą i jedną walizkę, a John wziął resztę. Zapakowali wszystko do samochodu, który Nahia dostała po zdaniu prawa jazdy jakiś czas temu. Właściwie to odziedziczyła go po starszym bracie, który kupił sobie już własny. Gdy wszystko było już spakowane, i właściwie gotowe do wyjazdu nadszedł moment, którego chyba każdy nie znosi.
      – Kocham was. Pamiętajcie o tym. Będę do was dzwonić, pisać, na pewno co jakiś czas będę przyjeżdżać, także nie musicie się martwić.
      – No tylko masz mi tam uważać! Ja już wiem jacy są ci cali rockmani. W końcu ci tak psychikę zniszczą, że...
      – Wiem. Tato, wiem. Powtarzałeś mi to tyle razy, że naprawdę setny nie musisz, zrozumiałam. Nie zgadzam się z tobą, ale zrozumiałam. Nie wiem co ty masz do takich ludzi. Nigdy żadnego nie poznałeś i to chyba dla tego. Zresztą, nieważne. Zbieram się, w nocy powinnam dojechać, także jutro dam wam znać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
      – Oczywiście. Pa, kochanie. – mama Nash ucałowała córkę ostatni raz po czym przyglądała się razem z mężem jak znika im z pola widzenia.



piątek, 6 lipca 2012


 Witam. Ten blog poświęcam swoim przemyśleniom łączonym z opowiadaniem. Nie zwykłym opowiadaniem, ponieważ będzie ono związane ze znanymi nam (mam nadzieję) wszystkim, którzy oglądają ten blog gwiazdami rocka, którzy swoją największą sławę przeżywali w latach 70, 80, 90. Jeżeli chcecie się dowiedzieć więcej o motywach stworzenia tego bloga i opowiadania proszę do zakładki: „O mnie”, tam dowiecie się paru szczegółów z mojego życia, przeczytacie o szybko podjętej decyzji założenia owego bloga i co mam zamiar przekazać prowadząc go i dodając kolejne wpisy, rozdziały i tak dalej. Mam nadzieję, że dotrę do jak największej ilości ludzi kochających jak ja odmienne życie – normalne życie. Wiem, że może nie do końca domyślacie się o co mi chodzi, ale przysięgam, że dołożę wszelakich starań, by zobrazować Wam mój tok myślenia w jak najjaśniejszy sposób. :))

Okej, koniec zanudzania i miłego wczytywania się. Mam nadzieję, że będzie w co ;)

P.S. Nie pytajcie dlaczego niektóre linie tekstu mają białe tło... Nie mam pojęcia o co chodzi. :D
_______________________________________________________________




Okno. Za nim bloki i trochę pustej przestrzeni. Przed nim zagracone biurko, krzesło i siedząca na nim dziewczyna z notatnikiem na kolanach. Co w nim zapisywała? To dla większości zawsze było i będzie zagadką. Ale niewiele było potrzeba, żeby zorientować się, że tylko na papierze mogła zapisać wszystko nad czym rozmyślała, co było dla niej dziwne i czego nie potrafiła pojąć. Zdawała sobie sprawę, że nikt tego prawdopodobnie nie przeczyta, ale i tak zacięcie zapisywała dalsze zdania, które później okazały się nie tyle ważne, co potrzebne. Z jednej strony nie chciała, żeby ktoś to czytał, z drugiej znowu miała na to nadzieje. Wychowała się w rodzinie, która była szczęśliwa, jej rodzice dokładali wszelakich starań, aby dziewczynie i jej bratu żyło się jak najlepiej. Jej brat był od niej starszy i co prawda brakowało mu trochę do ideału jeżeli chodzi o charakter, ale wszystko nadrabiał niesamowicie dużą wiedzą, która przydaje się na co dzień, nie tą którą wynosi się ze szkoły. Nahia – bo tak miała na imię owa dziewczyna, była strasznie uczuciowa. Nazywając rzeczy po imieniu była po prostu niemiłosiernie wrażliwa, na ból swój, innych i swoich najbliższych. Mimo wszystko uchodziła za naprawdę twardą, niezłomną osobę, która jest wygadana i stabilna psychicznie. Wszystko to były tylko pozory. Wprawdzie nie lubiła pokazywać swoich słabości, ale nie potrafiła także z tym walczyć. Nade wszystko nie mogła znieść płaczu, na początku tylko przy innych, z czasem nawet w swojej obecności. Uważała to za oznakę słabości oraz najgorsze pogrążanie siebie samego.


Czy społeczeństwo naprawdę jest normalne? Bo czym jest normalność? W moim mniemaniu odmienność jest normalna. Bycie sobą. Nieudawanie niczego, ani nikogo czym się nie jest i kim się nie jest. Taki się urodziłem i taki jestem... Nie będę wtapiał się w pozornie normalny tłum, który myśli tak samo, postępuje tak samo i wygląda tak samo. Chcę być inny. Chcę być taki jaki zechcę. Sam chcę kreować swój wizerunek. Będę mówił co uważam za słuszne. Będę robił co uważam za słuszne. Będę posiadał te wartości, które dla mnie odgrywają najważniejszą rolę. Moralność jest dla mnie czymś osobistym. I nie mam tu na myśli sytuacji, w których jak chcę sobie wyjść i kogoś. zabić, to powinno być to tolerowane przez innych. UWAŻAM, ŻE MAM PRAWO MYŚLEĆ!


Nahia była posłusznym dzieckiem. Każdy wiedział, że ma swoje zdanie, które wypowiadała, kiedy ktoś ją zapytał, ale robiła to co musiała. Chyba, że coś uznawała za naprawdę niegodne jej poświęcenia. I bez innych wyjątków.
Nie lubiła się uczyć niepotrzebnych rzeczy. Zawsze zapamiętywała tylko te informacje, które były dla niej sensowne, oczywiste i ważne. Z tegoż powodu nie miała też idealnych ocen. Szkołę skończyła z umiarkowanymi ocenami, ale za to idealnymi wynikami świadectwa maturalnego. Mogła być z siebie dumna. I była. Bardzo lubiła, kiedy ktoś ją chwalił, ale miała w sobie sporo ogłady i wiedziała kiedy jest to słuszne, a kiedy ktoś próbuje być miły – nie spoczywała na laurach. Zawsze starała się być lepsza w tym w czym już ponoć dobra była. Nie zawsze się jej to udawało, ale nigdy się do niczego nie zniechęcała.
Jeżeli chodzi o jej znajomych, to miała ich wielu. Pomimo skłonności do przysparzania sobie wrogów i problemów i upodobania do samotności. Większość była dla niej kimś, kogo po prostu znosiła i z kim potrafiła jako tako przeprowadzić kulturalną rozmowę. Nieliczni stawali się dla niej osobami ważnymi, kimś, z kim lubiła spędzać czas mimo wszystko. Zawsze irytowało ją samą w niej to, że strasznie przywiązywała się do ludzi. Nie lubiła za to przebywać w dużym gronie osób. To było dla niej po prostu przytłaczające.
Była również niesamowicie uparta. Nawet gdy wiedziała, że nie ma racji potrafiła się kłócić o swoje. Po prostu nie odpuszczała sobie i innym.
Jeżeli chodzi o jej wygląd, była dziewczyną, która nigdy nie była chuda i wysoka – owszem, była szczupła, ale miała trochę ciałka tu i ówdzie, co więcej nie przeszkadzało jej to. Jej wzrost nie sięgał ponad metr siedemdziesiąt i zazwyczaj nie mieściła się również w klasyczną ósemkę.
Jej włosy były koloru złota – była blondynką o szaro-niebieskich oczach, które niektórzy uważali za ładne. Schlebiało jej to, bo zawsze lubiła swoje oczy. Były lekko tajemnicze i zuchwałe.
Jej cera była nieprzeciętnie jasna, ale to również u siebie ceniła. Gdy miała wyjść na słońce dokładnie smarowała się olejkami z najwyższymi filtrami. Usta miała dosyć duże i zazwyczaj były też lekko rozchylone, nie kontrolowała tego.
Dużą rolę w jej życiu odgrywała muzyka. Nie wyobrażała sobie życia bez słuchawek, walkmana i paru jej ulubionych kaset. Sama nawet grywała na gitarze i troszkę podśpiewywała. Po prostu to kochała. Tak jak swojego Ojca, dzięki któremu poznała takie zespoły jak Accept, Queen, czy Guns N' Roses...